Wyspa Edwarda, Zaniemyśl

wyspa edwarda zaniemysl

Miejsce wypełnione dębami i krwawą historią pierwotnego właściciela, jest świetnym pomysłem na spacer w niedzielne popołudnie. Turystów tu niewiele, za to atmosfera jest wyjątkowa. 

Pierwsze, czym jest w stanie zauroczyć ten naprawdę niewielki, zaledwie 3-hektarowy kawałek ziemi, to most pontonowy – jedyna droga, którą obecnie można przedostać się na wyspę. Dawniej działał tu jeszcze prom, ale aktualnie ograniczono go jedynie do użytku właścicieli restauracji.

Niektórzy uważają, że turkusowy, plastikowy most nijak nie pasuje do mulistych wód jeziora Raczyńskiego i zielonej okolicy. Nie da się ukryć, że o wiele bardziej pasowałaby tutaj kunsztownie rzeźbiona, drewniana konstrukcja. Ale chodzenie po bujającym się moście to przecież także coś niezwykłego, co samo w sobie stanowi atrakcję, o czym mogłam przekonać się zarówno sama, jak i obserwując miny mijających mnie przechodniów. Warto wybrać się na wyspę jeszcze przed południem, by móc w spokoju przystanąć na środku i niespieszenie przyglądać się jezioru. 150-metrowa droga jest na tyle szeroka, że spokojnie miną się tutaj dwa wózki. Wejście jest oczywiście bezpłatne, ale powinniśmy pamiętać, by nie zasiedzieć się na wyspie zbyt długo – jest ona zamykana o godzinie 22.00.

Od razu po przejściu mostku wita nas okazały, szwajcarski dom z pierwszej połowy XIX-wieku, który wybudował dla siebie hrabia Edward Raczyński. Nie wygląda on w żadnym wypadku szlachecko – przypomina proste domki letniskowe, jakich pełno w okolicach Zaniemyśla. A jednak, patrzy się na niego inaczej, gdy pozna się historię jego właściciela. 

Raczyński był ekscentrycznym szlachcicem, który najpierw odsłużył swoje w armii napoleońskiej, a następnie został sejmowym posłem. Ciągnęło go w świat, prowadził nawet wykopaliska archeologiczne w pobliżu Troi. Miał ambicje do bycia wynalazcą – próbował skonstruować szybowiec z trzciny.

Z zapisków historycznych jawi się on jako ciekawy i pełny życia człowiek, który chętnie finansował różnych artystów (w tym i naszego wieszcza, Mickiewicza), biblioteki i pierwsze wodociągi poznańskie. Przyczynił się on także do wybudowania w Poznaniu domu dla pozornie zmarłych, czyli miejsca, w którym na katafalkach składano ciała osób, co do których zachodziło podejrzenie o pogrążeniu w letargu przypominającym śmierć. W tamtych czasach panowała lekka psychoza związana z możliwością pogrzebania w ziemi za życia, więc Raczyński, wzorując się na podobnym przybytku zagranicznym, wpadł na pomysł, by takim truposzom przywiązywano do palców u rąk i nóg dzwoneczki. Ich dźwięku miał wysłuchiwać opłacany pracownik, który pilnowałby sal budynku. 

Hrabia nie lubił się nudzić do tego stopnia, że kiedy już wybudował na wyspie letniskowy domek, do którego chętnie przyjeżdżał z okolicznego Rogalina, stworzył na jeziorze własną… flotę. Jego okręty ku uciesze gawiedzi prowadziły ze sobą „bitwy morskie”. Rzecz jasna nikt nie strzelał do siebie prochem – załoganci opryskiwali przeciwników… sikawkami wodnymi. Do dzisiaj co roku odbywają się w tym miejscu słynne zaniemyskie bitwy morskie upamiętniające te wydarzenia.

A gdzie ta krwawa historia? Jeżeli tak jak ja zapałaliście sympatią do młodego hrabiego, to prawdopodobnie również przejmiecie się tragicznym losem mężczyzny. Raczyński, jak każdy szlachcic, miał o sobie na tyle wysokie mniemanie, że choć uprawiał działalność filantropijną, to robił to w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości, kto stoi za podarunkami. Wyniosłość nie przysporzyła mu przyjaciół, a bez dobrej opinii publicznej łatwo złapać chandrę. Raczyński wpadł w depresję po wylewie, ale za punkt zwrotny w jego życiu uważa się awanturę wokół budowy Złotej Kaplicy. Ludowi znów nie spodobało się, że hrabia kazał wyryć inskrypcje o tym, że jest fundatorem tego miejsca. Zarzucano mu również malwersacje finansowe. 

21 stycznia 1845 roku, 59-letni hrabia udał się na wyspę po raz ostatni. Nabił prochem armatę, która znajdowała się tuż przed jego domem, uklęknął i podpalił lont. Spoglądając na działo dzisiaj, trudno uwierzyć, że było ono świadkiem tak tragicznego wydarzenia. Mimo słonecznej pogody i odgłosu dzieci bawiących się w okolicy, dreszcze przechodzą człowiekowi po kręgosłupie, a zaduma nad losem szlachcica towarzyszy przy dalszym spacerze. 


Co można robić dziś na Wyspie Edwarda?

Ponieważ nie ma tutaj tłumu turystów można tutaj doskonale wypocząć. Dzieci mogą pobawić się na niedużym placu zabaw, a dorośli zrelaksować się na bezpłatnych leżakach położonych niedaleko domu szlachcica. Nie ma tutaj żadnej plaży ani wygodnego zejścia do wody, więc o kąpieli musicie zapomnieć, ale wypoczynek z książką pod drzewem i widokiem na jezioro to też niezła alternatywa, prawda? Opcjonalnie po spacerze na wyspie możecie dojść do miejskiej plaży w Zaniemyślu – jednej z ładniejszych w okolicach Poznania.

Spacer dookoła wyspy nie zajmie Wam dłużej niż 15 minut. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na florę. Znajdziemy tu aż 60 dębów, z których 17 uznano za pomniki przyrody. Cały teren skryty jest praktycznie w ich listowiu, co chwali się w upalny dzień. 

Mniej więcej na środku wyspy znajduje się namiot, w którym można zorganizować różnego rodzaju przyjęcia, a nawet wesela. Na zewnątrz ustawiony jest nawet prowizoryczny ołtarzyk z krzesełkami dla gości i ogniskiem. Zawsze marzył mi się ślub na dworze, więc takie widoki po prostu mnie wzruszają :-). 

Dla tych, którzy na wyspie chcą spędzić dłuższy czas przygotowano nieduży budynek z noclegowymi pokojami z widokiem nad jezioro oraz strefę gastronomiczną z niedużą gospodą i stolikami na zewnątrz. Nie skusiłam się na żadne jedzenie tutaj, ale miejsce wydało mi się czyste i schludne, co nie jest domeną tego typu przybytków. 

Dotarcie na wyspę nie powinno być problemem dla zmotoryzowanych. Z Poznania dojazd zajmuje około 30 minut. Auta można zaparkować bezpłatnie tuż za kościołem w Zaniemyślu – wystarczy kierować się na tabliczkę z napisem „Wyspa Edwarda”. 

Sylwia

Artykuł napisany przez Sylwia

„Nie byłam wszędzie, ale wszędzie na pewno jest na mojej liście”. Chcę zmienić swoje życie tak, by nie żałować straconego czasu i mieć odwagę podążać drogą, która wiedzie w przód i w przód. A dokąd potem? Rzec nie mogę :-). Pracuję zdalnie w branży dziennikarskiej i przerzuciłam się z fotografowania ciężką lustrzanką na smartfon. Po godzinach prowadzę też bloga o grach planszowych i wideo (DamaGier.pl).